czwartek, 4 czerwca 2015

Wychodek nad przepaścią - Rysy cz.2

Zatrzymałam się w dość dramatycznym momencie mojej opowieści (no dobrze, tylko mnie się wydaje, że jest on dramatyczny…) – po wejściu na Rysy od strony polskiej moja mama nagle postanowiła, że idziemy na Słowację. Tego oczywiście nie było w planie, ale skoro mama definitywnie oświadczyła, że do Morskiego Oka z powrotem nie da rady zejść, musieliśmy zrobić tak jak chciała. Co z tego, że nie mieliśmy pomysłu jak wrócimy do Polski?
Szlak ze szczytu do schroniska jest moim zdaniem dosyć stromy i szeroki, przywodzi na myśl drogę wielopasmową. Właściwie to nie powinnam chyba używać słowa „szlak”, bo określanie tym mianem ścieżek na Słowacji wydaje mi się nieco przesadzone – tam każdy idzie, jak chce, kamienie walają się pod nogami… Patrząc na turystów zdobywających Rysy od słowackiej strony, ma się wrażenie, że w stronę szczytu idzie stado Gollumów z „Władcy pierścieni” – niektórzy pełzną na czworaka, inni dzielnie trzymają się w pozycji (prawie) prostej. Nie wiem, z czego wynika ten słowacki chaos, faktem jednak jest, że jak w TANAPie zejdzie lawina, to nikt raczej tam nie sprząta. 







Ze szczytu do Chaty pod Rysami schodziliśmy około godziny, pod drodze mijając mnóstwo kopczyków z kamieni (o których pisałam w poście o Czerwonych Wierchach). Wyglądało to dosyć magicznie – wszędzie wokół nas biało, z mgły wyłaniają się jakieś tajemnicze kształty, które równie dobrze mogą się okazać głazami, jak i górskimi trollami czy krasnoludami…







                                                                                                     
                                            

Chata pod Rysami nie przypomina w żadnym razie drewnianej chatki z bajki o Czerwonym

Kapturku, schronisko zawsze kojarzyło mi się z drewnianym domkiem ze spadzistym dachem, ten budynek przywodził mi zaś na myśl jakąś pomniejszą bazę wojskową. Barak to chyba najwłaściwsze określenie tego miejsca. Przynajmniej od zewnątrz nie wyglądało ono zbyt zachęcająco – szare, jakby nazbyt nowoczesne. W środku jednak wszystko znajdowało się na swoim miejscu, nie zabrakło żadnego elementu, który tworzy właściwy, tj. przytulny, klimat w schroniskach. Zmęczeni padliśmy na ławkę koło zielonego kaflowego pieca i zamówiliśmy pyszną malinową herbatę w dużych kubkach – tylko na to mogliśmy sobie pozwolić, biorąc pod uwagę, że jeszcze nie wiedzieliśmy, jak wrócimy do Polski. Czułam się przez chwilę jak nielegalny imigrant, chociaż cała sytuacja raczej mnie bawiła niż martwiła. Pomyślcie tylko, kto wybiera się za granicę niejako przypadkiem, mając w portfelu zaledwie kilkadziesiąt euro? Chyba tylko moi rodzice.


Nie zabawiliśmy w schronisku zbyt długo, robiło się późno, a nie wciąż wiedzieliśmy, ile drogi zostało nam do Popradskégo plesa. Przed wyruszeniem w dalszą drogę skoczyłam jeszcze tylko do toalety i… oniemiałam. Jeśli można mieć swój ulubiony kibelek, to moim z całą pewnością jest wychodek  pod Rysami, który znajduje się nad przepaścią i zamiast jednej ściany ma szybę, żeby użytkownik, zajęty swoimi sprawami, mógł podziwiać piękne górskie krajobrazy. To się nazywa łączenie przyjemnego z pożytecznym (koniecznym?).
                                                                                                                            

Jedyne łańcuchy na szlaku na Rysy znajdują się jeszcze poniżej Chaty, nie są one jednak bardzo wymagające i właściwie każdy obie na nich poradzi. Skały przypominają raczej schodki niż litą ścianę, a łańcuchy stanowią rodzaj poręczy, nikt nie powinien więc mieć problemów :D




Zejście wydawało mi się bardzo monotonne, szliśmy chyba jakieś trzy godziny, ale ja miałam wrażenie, że trwa to znacznie dłużej. Na początku przemieszczaliśmy się po otwartym terenie, w oddali widać było miasteczka w oddali, potem jednak weszliśmy między wyższą roślinność i za każdym drzewem miałam wrażenie, że zaraz skończy się szlak i tym samym skończy się nasza wędrówka. Niestety, moment ten nie nastąpił tak szybko, jak chciałam.



W związku z tym, że do Chaty pod Rysami nie dochodzi żadna droga ani kolejka, wszystkie towary muszą być tam dostarczane w sposób tradycyjny – na plecach. Przed wejściem na szlak na Rysy, jeszcze „na dole”,  umocowano tabliczkę z napisem namawiającym turystów do zabrania do schroniska 5kg cebuli, ziemniaków lub innych towarów, które leżą pod znakiem. W zamian za takie poświęcenie  pracownicy Chaty oferują darmową herbatę. Śmiem twierdzić, że to trochę mała zapłata :D

Gdy wreszcie dotarliśmy do Popradskiego Plesa, pojawił się problem powrotu do domu. Podobno do Zakopanego z parking odchodziły jakieś busy, jednak spóźniliśmy się na ostatni o godzinę. Jakaś dobra dusza poradziła nam, żebyśmy spróbowali znaleźć jakiś transport ze Strebskego Plesa. Nieśmiało zaznaczę, że te dwie miejscowości dzieli  5km, ale szczerze powiedziawszy godzina marszu więcej po 11 godzinach na nogach naprawdę nie robiła mi już różnicy. Grunt, że po asfalcie i nie pod górkę.

Przygotowywałam się już mentalnie na spanie na ławce pod jakimś sklepem spożywczym, jednak ostatecznie udało nam się znaleźć jednego taksówkarza, który zgodził się dostarczyć nas z powrotem do Ojczyzny. Co prawa nie chciał nas odwieźć do Zakopanego, tylko najdalej do Łysej Polany, ale i tak byliśmy mu wdzięczni. Zresztą – policzył za ten kurs prawie 300zł, boję się pomyśleć, co by było, gdybyśmy pojechali z nim dalej niż na granicę...

Zaatakowanie Rysów od strony słowackiej polecam każdemu, kto marzy o zdobyciu tego szczytu, ale nie czuje się zbyt pewnie w trudniejszym terenie. Z perspektywy czasu stwierdzam jednak, że ciekawsze jest wejście od Morskiego Oka, przynajmniej są jakieś emocje, a nie spacerek. A jak Wy, jak sądzicie? Który szlak wolicie?

9 komentarzy:

  1. Super relacja :) Może też zdobędę się na zdobycie Rysów ? Nawet dla samego widoku z kibelka ze schroniska po stronie słowackiej ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładne zdjęcia :) wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Great blog you have! I'm glad I found it :-)
    Would you like us to keep in touch by following eachother on GFC?

    http://beautybeybi.blogspot.com.tr/

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie ciekawie piszesz, czyta się z przyjemnością :) Na Rysy nigdy nie wchodziłam, ale prawie ,że cale dzieciństwo spędziłam w Tatrach podczas wakacji :) Jest tam przepięknie!
    A te chorągiewki przypominają mi podobne zdjęcia zrobione w Himalajach - tam też kolorowe bujają się na wietrze :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałam takie skojarzenia dotyczące chorągiewek. Jak widać, himalajskie klimaty można poczuć nawet tuż za polską granicą ;)

      Usuń
  5. Tatry odwiedziłam kilka razy, ale nie poważyłam się dotąd na zdobycie najwyższego szczytu :-) Być może ta barwna relacja wreszcie mnie zainspiruje :-D

    OdpowiedzUsuń
  6. Na Rysy nie wchodziłam, ale nad morskim okiem jest przepięknie.Wiele razy je odwiedziłam.
    Super piszesz, i świetne zdjęcia :)

    http://em-emigrantka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Niezłą przygodę miałaś, ale w sumie fajnie. Na pewno tego nie zapomnisz do końca życia!
    Takie "dziwne" sytuacje najbardziej się pamięta.
    Całe szczęście, że udało Wam się wrócić do domu! ;)

    OdpowiedzUsuń