Mój obraz idealnych wakacji jeszcze kilka lat temu znacząco
różnił się od tego dzisiejszego. Kiedy miałam 10 lat i mama powiedziała mi, że
jedziemy w góry, miałam ochotę ją udusić (serio). No bo co to za pomysł – tak
się męczyć w wakacje?! W góry się jeździ zimą, żeby z nich zjeżdżać, a latem
ten kierunek jest jakoś zaburzony – trzeba w górę, a nie w dół. Nie pamiętam
już dokładnie, jak doszło do tego, że w końcu wsiadłam do pociągu do Zakopanego
lekko podekscytowana, zamiast naburmuszona, ale podejrzewam, że umiejętności
demagogiczne mojej rodzicielki zrobiły swoje.
Od razu zostałam rzucona na głęboką wodę i drugiego dnia po
przyjeździe wybrałyśmy się na Kasprowy Wierch (1987 m n.p.m. – czyli jak na
tamten moment prawdziwy kolos). No i się zakochałam.
Może gdyby pogoda była inna, np. cały czas by lało albo na
szczycie złapałaby nas burza z piorunami – wtedy moja przygoda z Tatrami
mogłaby się w ogóle nie rozpocząć. Ale nie nastąpiły żadne tego typu
komplikacje, cały dzień świeciło piękne słońce i po raz pierwszy mogłam objąć
wzrokiem tak rozległy obszar. Widziałam nie tylko Zakopane, ale też mnóstwo
okolicznych miejscowości, a gdzieś w oddali majaczyły Beskidy. Czułam się co
najmniej, jakbym weszła na dach świata, chociaż dzisiaj wiem, że na Evereście odczucia są nieporównywalnie
bardziej niezwykłe (bo na Czomolungmie, gdy nie ma chmur, widać zakrzywienie
kuli ziemskiej!).
Po paru latach mogę powiedzieć, że moja mama nie mogła
wybrać lepszej góry na pierwszą wycieczkę. Gdyby kazała mi iść na jakiś
beznadziejnie niski Nosal, to naprawdę mogłoby utrwalić moje złe nastawienie do
gór. Bo na takim Nosalu to rzeczywiście – dreptanie bez sensu. Idzie człowiek
godzinę po jakichś stopniach (jakby nie można było sobie pochodzić w domu po
schodach), wokół wciąż to samo (las), mnóstwo ludzi, a jak się dojdzie na
szczyt, to trzeba jeszcze się przez chwilę zastanowić, czy to naprawdę koniec,
bo ten szczyt taki niepozorny… I jeszcze ten widok – asfaltowa droga, kawałek
Zakopanego. Krótko mówiąc – szału nie ma, d*** nie urywa.
Jeśli miałabym komuś doradzać, dokąd wybrać się na pierwszą
wyprawę w góry, to Kasprowy jest idealny. Może być też jakaś inny, łatwy, ale w
miarę wysoki szczyt. Człowiek jest istotą bardzo prostą, potrzebuje kar i
nagród. A piękny widok i poczucie, że dotarło się do celu, w dodatku wcale nie
tak prostego do osiągnięcia, to chyba najlepsze nagrody. Chociaż nie, istnieje
chyba jeszcze lepsze wyróżnienie – świadomość, że szlak teraz prowadzi już
tylko w dół ;)
A jak zaczęła się Wasza przygoda z górami?
Nawet nie wiesz jak zazdroszczę osobom, które jeżdżą lub jeździły gdzieś z rodzicami. Moi niestety nie mieli na to nigdy czasu, chociaż ja zawsze byłam powsinogą i będąc jeszcze w podstawówce objeżdżałam sama rodzinę .PKSem :) A miałam dopiero 10 lat! A dopiero jak skończyłam 18 lat to zaczęłam trochę z moim chłopakiem jeździć, a dopiero niedaawno się rozkręciłam. Bo sama musiałam dojść do tego, że do jeżdżenia wcale nie trzeba mieć dużo pieniędzy, wystarczy był ogarniętym i zaradnym. A jak się jeszcze zna języki to w ogóle raj :) A góry są najwspanialsze! To najlepsza część Polski.
OdpowiedzUsuńPrześliczne widoki! :)
OdpowiedzUsuńhttp://xyzilo.blogspot.com/
Dzięki :)
OdpowiedzUsuńCiekawy blog i fajne zdjęcia zdjęcia.
OdpowiedzUsuńTeż byłam zmuszana przez rodziców do wyjazdów w Tatry, mimo tupania nogami i protestów :P Szczerze tego nienawidziłam przez naprawdę długi czas, na każdym zdjęciu z dzieciństwa, robionym w górach jestem naburmuszona, skrzywiona i zapłakana xD Ale potem (właściwie sama nie wiem kiedy to się stało) zmądrzałam i teraz się role odwróciły, to ja męczę rodziców, by gdzieś jechać, czy wszystkim dookoła forsuję góry ^^
OdpowiedzUsuń