poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Podsumowanie tegorocznego wypadu w Tatry

Trudno mi żegnać się z Tatrami, ale cóż zrobić - nie można być wiecznie na wakacjach. Ja jednak jako optymistka, do roli której aspiruję, staram się we wszystkim znaleźć pozytywną stronę i nie chcę patrzeć na 31 sierpnia jako koniec mojej tegorocznej przygody z Tatrami, tylko jak na początek oczekiwania na kolejny wyjazd.
Myślę, że powrót do domu to dobry moment na tworzenie różnego rodzaju statystyk, dlatego postanowiłam uraczyć Was dziś podsumowaniem tych kilkunastu szalonych dni w górach. Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, by opisać wszystko, co się wydarzyło, zapraszam więc do
obejrzenia fotorelacji :-) 

Przełęcz Zawrat (2159 m n.p.m.) 



widok na Dolinę Pięciu Stawów z Zawratu

Krywań (2495 m n.p.m.)


Niby wierzchołek płaski, ale szło się stromo pod górę. Przydałyby się łańcuchy...

Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem (2307 m n.p.m.)




Kasprowy Wierch (1987 m n.p.m.)




Bez skojarzeń... Herbata z sokiem malinowym :) 

Kozi Wierch (2291 m n.p.m.)


W tym roku niestety się nie udało - do szczytu zabrakło 10 minut drogi... Następnym razem będzie większa motywacja!



Wąwóz Kraków 



Siwa Przełęcz (1812 m n.p.m.)  i Ornak  (1854 m n.p.m.)



Wyjazd uważam za bardzo udany. Trochę mi tylko szkoda tego Koziego Wierchu i Świnicy, na którą nie pozwoliła mi wejść pogoda (dobrze, że jest na kogo zwalić...). Ale nie martwię się - wiem już, od czego zacząć w przyszłym roku :)


wtorek, 25 sierpnia 2015

Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem

- To dokąd jutro idziemy?
- Może Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem? Nie byłam tam jeszcze. I nawet nie idzie się jakoś tragicznie długo – wskazałam palcem na mapie szlak prowadzący na prawo od Czarnego Stawu pod Rysami. Wtedy nie zdziwił mnie fakt, że pokonanie odcinka, który na mapie wydaje się króciutki, zajmuje ponad dwie godziny.
Dopiero po powrocie z wycieczki sprawdziłam w Internecie, że zupełnie przypadkiem przeszłam jeden z najtrudniejszych (przez niektórych uznawany nawet za najtrudniejszy) tatrzański szlak. Ale wtedy ta informacja już mnie nie zaskoczyła…

Czas wejścia: (od Palenicy Białczańskiej) ok. 5,5h 

Walory: panorama Tatr Wysokich (polskich i słowackich), adrenalina przy wejściu :-) 

Schroniska po drodze: schronisko nad Morskim Okiem 

Stopień trudności: 5/5 (duża ekspozycja) 

Naszą eskapadę zaczęliśmy tradycyjnie na parkingu w Palenicy Białczańskiej. Staraliśmy się jak najszybciej pokonać ten dziewięciokilometrowy asfaltowy odcinek prowadzący do schroniska nad Morskim Okiem – nie wiem czemu, ale choć idzie się tam prawie jak po płaskim, zawsze najbardziej mnie ta droga męczy. Przede wszystkim nic się nie zmienia w krajobrazie, człowiek idzie i idzie,  drzewa, toy-toy-e, drzewa, drzewa, drzewa, o, znowu toye! Można umrzeć z nudów. Tym razem jednak do naszej ekipy podczepił się pewien irytujący towarzysz. Okazało się, że facet tak jak my planował tego dnia zdobyć Przełęcz i, nie zważając na nasze nieco znudzone miny, zaczął opowiadać o swoich problemach rodzinnych. Dowiedziałam się na przykład, że syn tego jegomościa panicznie boi się prysznica i matka musi go myć w wannie albo wiadrem. Nie mam pojęcia, dlaczego podzielono się z nami tą informacją, ale… No cóż, zawsze to jakieś urozmaicenie wędrówki.

Po dojściu do Morskiego Oka należy ruszyć w kierunku Czarnego Stawu pod Rysami, a gdy osiągniemy już ten etap wędrówki, skręcamy w prawo. Jest to bardzo miła odmiana, bo nad Stawem raczej wszyscy skręcają w lewo i atakują Rysy. Na Przełęcz zazwyczaj chce wejść zdecydowanie mniej turystów – i dobrze. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię.





Na początku czarny szlak prowadzący na Przełęcz nie powinien sprawiać większych trudności – idzie się po kamiennych stopniach, choć przyznam, że dróżka nie jest zbyt szeroka, a ponadto czasami trzeba wysoko zadrzeć stopy. Przez pierwsze dwadzieścia minut idzie się jednak bardzo przyjemnie. Potem zaczynają się ściany i typowa wspinaczka, radzę więc zabrać ze sobą rękawiczki. Pierwsze kilka ścianek nie powinno stanowić większych problemów dla osób, które są ogólnie dość sprawne fizycznie, jednak potem robi się dość niebezpiecznie. Na czym polega to niebezpieczeństwo? Przede wszystkim na dużej ekspozycji i braku łańcuchów. Wszystko jest oczywiście do przejścia, ale zdecydowanie odradzam tę trasę osobom, które mają jakikolwiek lęk przestrzenny. Czasami trzeba się dobrze zastanowić, gdzie postawić rękę czy nogę, ale strach odbiera nam zazwyczaj możliwość racjonalnego myślenia.




Przyznam szczerze, że przed Kazalnicą Mięguszowiecką miałam pewien kryzys. Kiedy zobaczyłam wąską ścieżynkę nad przepaścią, ubezpieczoną tylko dwoma starymi klamrami, przez chwilę zastanowiłam się, czy nie zawrócić. Usiadłam jednak na dwie minuty, zjadłam czekoladę, i poszłam dalej. Już tak mam, że jak pogoda dopisuje, to nie cofam się w połowie drogi.



Odcinek prowadzący na Kazalnicę sprawia najwięcej trudności i w tym momencie chyba najwięcej osób rezygnuje z wyprawy na Przełęcz. Potem, moim skromnym zdaniem, robi się łatwiej. Nadal trzeba się wspinać, należy też pokonać około  dziesięciometrowy odcinek po dróżce tuż nad przepaścią, jednak wystarczy trzymać się lewą ręką skały, nie rozglądać się na boki i… Już prawie jesteśmy u celu.

Przed wyjściem na Przełęcz czeka nas ostatni wysiłek w postaci dosyć długiego komina, w którym trzeba uważać, bo niektóre kamienie się ruszają. W tym miejscu nie czułam już jednak żadnego dyskomfortu – może długa wędrówka uodporniła mnie na tak dużą ekspozycję, a może to kwestia tego, że lubię kominy? Jak ma się skałę z trzech stron, to robi się tak jakoś… przytulnie :-) 





Z Przełęczy roztacza się przepiękny widok na Morskie Oko z jednej strony oraz Wielki i Małe Hincowe Plesa po stronie słowackiej. Trochę już Tatr schodziłam, ale jeszcze żaden krajobraz mnie tak nie zachwycił, naprawdę.



Po krótkim odpoczynku na Przełęczy i zrobieniu miliona zdjęć pora ruszyć z powrotem. Podobno zejście jest zawsze trudniejsze, ale w trudnym terenie, paradoksalnie, wolę schodzić. Tyłem do skały, przodem do przepaści, żeby ją widzieć. Głupia jestem, nie? Fakt, w ten sposób chyba bardziej bolą nadgarstki, bo prawie cały ciężar ciała opiera się na rękach, ale można przysiąść, ewentualnie zjechać na tyłku…


Już pod koniec zejścia, jakieś dwadzieścia minut od Czarnego Stawu, spotkała nas miła niespodzianka – rodzinka kozic. W ogóle się nie bały turystów, więc mogłam zrobić im tyle zdjęć, ile dusza zapragnie. Pierwszy raz w życiu widziałam kozice z tak bliska, moja radość ze spotkania była więc podwójna (albo nawet poczwórna!).



Wycieczka bardzo mi się podobała, mam jednak parę uwag. Dodałabym tam trochę łańcuchów, na razie na czarnym szlaku znajduje się tylko siedem starych klamer (na jakimś portalu przeczytałam, że założono je pod koniec XIX wieku, mam nadzieję, że od tamtego czasu choć raz je wymieniano…). I zdecydowanie nie polecam Przełęczy na pierwszy kontakt z dużą ekspozycją. Chyba lepiej wybrać się na Zawrat. Choć z Zawratu nie ma takich widoków… :-)

czwartek, 20 sierpnia 2015

Sesja w Wąwozie Kraków

W przerwie między forsownymi górskimi wycieczkami warto spędzić jeden dzień zupełnie „na luzie” – dla każdego jednak oznacza  to coś innego. Jeśli macie już dosyć wylegiwania się nad basenem, ale z drugiej strony nie macie ochoty błąkać się bez celu po Zakopanem, może by tak wybrać się do Wąwozu Kraków?

Czas przejścia: (od parkingu) ok. 2h, (samego wąwozu) 55 min.

Walory: najpiękniejszy skalny wąwóz w polskiej części Tatr, wejście do jaskini

Schroniska po drodze: schronisko na Hali Ornak (po wyjściu z wąwozu i przejściu jeszcze ok. 30 min.)

Stopień trudności: 1/5

Wąwóz Kraków to odnoga Doliny Kościeliskiej, jednak brak w nim takich tłumów jak na głównym szlaku. Naszą wycieczkę rozpoczynamy na parkingu w Kirach i przez jakieś 50 min. idziemy w towarzystwie tych wszystkich „pielgrzymek” zmierzających w kierunku schroniska na Ornaku. Po minięciu Hali Pisanej, przed mostkiem, skręcamy w lewo i nareszcie wchodzimy na trasę prowadzącą bezpośrednio do wąwozu.



Cały wąwóz ma ok. 3km długości, jednak jego najniższa część, udostępniona dla ruchu turystycznego, liczy niewiele więcej niż 100m. Trasa nie jest moim zdaniem szczególnie trudna, bardzo przyjemnie mi się szło między skalnymi ścianami w tym jedynym w swoim rodzaju „korytarzu”. Po obfitych deszczach należy jednak uważać na śliskie kamienie, ale ta zasada obowiązuje przecież wszędzie.





Mniej więcej w połowie trasy znajduje się drabinka i krótki odcinek z łańcuchami, które prowadzą do jaskini Smocza Jama. Dalej szlak prowadzi do Hali Pisanej, którą już mijaliśmy. Nie cofnęliśmy się jednak zbyt dużo, z Hali Pisanej do schroniska na Hali Ornak pozostało ok. 25 min. drogi.



Skąd wzięła się nazwa wąwozu? Wszak Kraków wcale nie leży tak blisko Tatr. Ano, nie o bliskość stolicy Małopolski tu chodzi, a o skojarzenia osoby, która wymyślała nazwę skalnego jaru. Podobno górale z Doliny Kościeliskiej, którzy zawędrowali raz do Krakowa, po zobaczeniu wąskich uliczek Starego Miasta, od razu skojarzyli je z najpiękniejszym tatrzańskim wąwozem. I tak już zostało

sobota, 15 sierpnia 2015

Co zabrać w góry?

Po górach chodzić może właściwie każdy, nawet jeśli brakuje Ci ręki albo nogi – możesz spróbować. Na Mount Evereście stanął już wszak i niewidomy, i beznogi, i bezręki alpinista… To oczywiście prawdziwi herosi, ludzie zasługujący na ogromny szacunek, wróćmy jednak do zwykłych śmiertelników. Mimo że w większości przypadków nie ma żadnych przeciwwskazań zdrowotnych, by dana osoba wybrała się na wycieczkę górską, należy pamiętać o odpowiednim przygotowaniu kondycyjnym do wyjazdu. Bo nawet jeśli ktoś jest szczęśliwym posiadaczem wszystkich kończyn, ale przez cały rok siedział przed komputerem i przyrastał do krzesła i nagle postanowił wbiec na Tarnicę czy Giewont… No cóż, można sobie chyba wyobrazić, że nasz bohater nie będzie miał zbyt miłych wspomnień z gór.

Buty, buty i jeszcze raz… buty!

Koniecznie  sztywne, najlepiej za kostkę, nie żadne sandały czy trampki. Kostka musi być dobrze usztywniona, żeby uniknąć skręcenia czy zwichnięcia. „Trapery” powinny mieć antypoślizgową, dosyć grubą podeszwę i być wykonane z wodoodpornego materiału. Wszystko jednak zależy od tego, po jakich górach mamy zamiar chodzić. Pomińmy może sprzęt dla alpinistów i skupmy się na butach idealnych na jednodniowe wycieczki w Tatrach, Bieszczadach, Beskidach. Gdzie je kupić? W każdym sklepie sportowym, polecam obuwie firmy Quechua (dostępne w Decathlonie) – 4 lata przechodziłam w traperkach tam zakupionych i muszę przyznać, że sklep oferuje dobrą jakość w stosunkowo niskiej cenie. Na pewno też opłaca się kupić buty Alpinusa – moja mama chodzi w nich i zimą, i latem, zmieniając tylko grubość skarpety, i nigdy nie narzekała. Osobom szukającym bardziej profesjonalnego obuwia polecam wszystkie mniejsze sklepy, w których można znaleźć rzeczy przeznaczone tylko i wyłącznie dla wspinaczy (np. Alpin Sklep w Warszawie) – na pewno każdy wybierze tam najbardziej odpowiedni model.



Kondycja

Jeśli możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że przez cały rok się nie leniliśmy i dbaliśmy o swoją formę, to jest ok., ale co jeżeli nasza aktywność fizyczna ograniczała się do przemieszczenia się od drzwi do samochodu i z powrotem? No cóż, myślę, że najpóźniej miesiąc przed planowanym wyjazdem w góry trzeba postarać się coś w swoim trybie życia zmienić. Długie spacery, rower, rolki, basen… Cokolwiek, byle w niezbyt dużych ilościach – niektórzy próbują nadrobić czasem 11 miesięcy w 4 tygodnie. A tak się, niestety, nie da…

Zaplanuj trasę!

Warto jeszcze przed wyjazdem usiąść z mapą i ustalić, jakie miejsca w górach chcielibyśmy zobaczyć. Policzmy, ile mniej więcej zajmie nam przejście danego szlaku, zastanówmy się, czy aby na pewno damy radę, poszukajmy w Internecie opinii o określonych trasach… Tak, żeby nic nas nie zaskoczyło ;)



Dopasuj plecak

Plecak to kolejny element sprzętu, który jest nam w górach niezbędny. Nie polecam zabierania szkolnego tornistra czy zwykłego plecaka, z którym chodzimy po mieście. Można uważać, że to ż zbędny wydatek, ale uwierzcie – taki górski plecak naprawdę różni się od innych modeli. Przede wszystkim ma on więcej kieszonek, przegródek, bardzo często posiada też z przodu siatkę, z której szybko można coś wyciągnąć, np. mapę czy wodę. Bardziej podłużny kształt sprawia, że nasz bagaż lepiej przylega do pleców, a ciężar wewnątrz niego rozkłada się równomiernie, co jest niezwykle istotne podczas długich wycieczek. Nikt chyba nie lubi, jak go coś uwiera przez 10 godzin.

Numery alarmowe

Lepiej znaleźć je i zapisać w telefonie, albo jeszcze lepiej, nauczyć się na pamięć, kiedy jesteśmy w domu. Potem można zapomnieć, a gdy pomoc będzie najbardziej potrzeba, pewnie nagle wysiądzie nam Internet w telefonie albo będziemy w środku… niczego i nie będzie jak sprawdzić.
Numer GOPR: (+48) 601-100-300

Latarka

Można by pomyśleć, że to kolejna niepotrzebna rzecz w naszym plecaku, ale nic bardziej mylnego. Fakt faktem, że przez 5 lat nie przydała mi się ani razu, ale za szóstym razem błogosławiłam człowieka, który wynalazł latarkę (musiałam schodzić po ciemku do Doliny Chochołowskiej).


Uśmiech 

To chyba najważniejsze. Ciesz się, że jesteś w górach i dziel się tą radością z innymi turystami. Jeszcze gotowi pomyśleć, że ktoś Cię zmusza do łażenia po górach i dlatego jesteś taki smutny...

wtorek, 11 sierpnia 2015

Münster - miasto studentów, miasto turystów

Być może zauważyliście, że przez ostatnie dwa tygodnie nieco zaniedbałam bloga – jak już pisałam, wynikało to w dużej mierze z mojej własnej głupoty (zgubiłam aparat i telefon). Najbardziej szkoda zdjęć, odwiedziłam tyle ciekawych miejsc, że naprawdę wypadałoby je uwiecznić. Weźmy na przykład taką holenderską, niepozorną, skądinąd całkiem malowniczą, uliczkę… Wiem, wiem, mnóstwo takich zdjęć krąży w sieci, tamta uliczka była jednak szczególna, bo nad każdym sklepem widniał napis „Coffee Shop” (i wcale nie chodziło tu o kawiarnię).

Dzisiejszy wpis nie będzie jednak poświęcony moim wojażom w szemranych dzielnicach holenderskich miasteczek. Panie i Panowie, zapraszam Was na wycieczkę po Munster!

Münster położone jest w zachodniej części Niemiec, jednak chwilami można odnieść wrażenie, że znajduje się w Holandii. Czemu? Rowery. Wszędzie rowery. W takich ilościach nie widziałam ich nigdzie, nawet w sklepie sportowym. Po wyjściu z dworca kolejowego pierwsze, co rzuca się w oczy, to ogromny plac pełen stojaków na rowery. Jest ich tam setki, może nawet tysiące… Przed wyjazdem do Niemiec ktoś powiedział mi, że w Münster na 300 000 mieszkańców przypada 600 000 rowerów. Nie wierzyłam, ale teraz te liczby nie wydają mi się już takie nieprawdopodobne.













źródło: www.lobby-ig.fahrrad.org

Typowa gotycka architektura i kamienice z czerwonej cegły tworzą niezwykły klimat, trochę jak z obrazka. Aż ma się ochotę usiąść w jakiejś przytulnej kawiarni (do której, oczywiście, przyjechało się na rowerze, obowiązkowo miejskim z wiklinowym koszykiem na kierownicy) i zamówić kawę, tudzież deser. Kawiarni i lokalów w w Münster nie brakuje, jednak wydaje mi się, że nie są one nastawione na przyjmowanie turystów, ale studentów, których w mieście jest mnóstwo (ok. 45 tys.). Jak wiadomo, studentom zazwyczaj się nie przelewa i muszą oni na wszystkim oszczędzać, a już najbardziej na jedzeniu – dzięki temu jednak nawet na starówce możliwe jest znalezienie restauracji oferujących smaczne posiłki w przyzwoitej cenie. I nie mówię tu o żadnych „Subwayach” czy „McDonaldach” ;)






źródło: www.uni-muenster.de

Tak… Munster to z całą pewnością przede wszystkim miasto studentów. Wystarczy się przejść któregoś wakacyjnego wieczoru po starówce – gdzie te dzikie tłumy?  Co się stało z tymi wszystkimi ludźmi?! Nic się nie stało. Wakacje mają, to wyjechali.

Czy to oznacza, że w Münster jest tylko uniwersytet pośrodku Dzikich Pól? Nic bardziej mylnego. Myślę, że miasto oferuje całkiem sporo ciekawych zabytków – mnie interesowała tam przede wszystkim architektura, ale znajdzie się też coś dla miłośników muzeów oraz sztuki i kultury w ogóle.

Na większości pocztówek z Münster widoczne są dwie świątynie – ewangelicki St-Paulus-Dom (Katedra Św. Pawła) oraz katolicki St Lamberti (Kościół Św. Lamberta). Choć z jakiegoś powodu wszyscy Niemcy, z którymi rozmawiałam, twierdzili, że to ten pierwszy kościół jest tym „najgłówniejszym” i najważniejszym w mieście, mnie bardziej przypadł do gustu ten drugi. Bazylika jest wprawdzie większa, ale St Lamberti… Ach, te gargulce… Ten mrok i tajemniczość bijący od tej wieży. Pamiętam, że jako mała dziewczynka bardzo bałam się przechodzić koło wszystkich tych wysokich biurowców w Warszawie, bo wydawało mi się, że zaraz na mnie runą. Choć dobrze wiedziałam, że kościół stoi od XIV wieku i nic nie wskazuje na to, by miał się nagle przewrócić, to jednak podchodząc do niego, odczuwałam jakiś nieokreślony lęk połączony z fascynacją. Czysty gotyk :-) 


St-Paulus-Dom (Katedra Św. Pawła) 
 źródło: www.wikimedia.org

St Lamberti (Kościół Św.. Lamberta) 



Miłośnikom historii polecam także odwiedzenie Ratusza. Został on zbombardowany w 1944r., jednak odbudowano go, nie wprowadzając żadnych istotnych zmian. Obecnie znajduje się tam muzeum (zaskoczyłam Was?), którego najciekawszą część stanowi Sala Pokoju – to w niej podpisywano wszystkie traktaty i ważne umowy. W pomieszczeniu znajduje się mnóstwo mebli i ornamentów, jednak mnie urzekła szafa, a właściwie meblościanka, służąca do przechowywania dokumentów. Takie renesansowe archiwum.

Ratusz
źródło: www.bluespot.de 

W całym mieście znajduje się ok. 30 muzeów. Miałam okazję odwiedzić tylko jedno z nich – Muzeum Sztuki i Kultury, do Muzeum Sztuki Pablo Picasso niestety nie udało mi się dotrzeć. Jeśli jednak chodzi o tę pierwszą instytucję, z czystym sumieniem mogę napisać, że warto się tam wybrać. Muzeum Sztuki i Kultury posiada naprawdę obszerne i ciekawe zbiory, obejmujące sztukę od antyku do współczesności. I pisząc „obszerne” naprawdę ten właśnie wyraz mam na myśli. Nie wiem jak Wy, ale ja nienawidzę wydawać pieniędzy na bilet, a potem chodzić po pustych salach, w których w każdej znajduje się tylko jeden obraz…


Oprócz tzw. indoors activities Münster oferuje też mnóstwo wydarzeń na świeżym powietrzu. W każdą sobotę i środę plac przed katedrą ożywa i nabiera kolorów, pojawiają się barwne stoiska, a handlarze sprzedają regionalne produkty, głównie spożywcze. Jestem ciekawa, jak wygląda tam jarmark bożonarodzeniowy – chciałabym się na niego wybrać w grudniu. Bo skoro co tydzień w Münster odbywa się taka feta, to jak musi wyglądać impreza, do której wszyscy przygotowują się przez cały rok? 



















źródło: www.muenster-bilder.de

źródło: www.wikimedia.org

sobota, 8 sierpnia 2015

Polska sierota na niemieckiej granicy

Adrenalina w podróży dodaje jej uroku, a przynajmniej zawsze mi się tak wydawało. Chciałam przeżyć jakąś przygodę, żeby przerwać rutynę w  trakcie piętnastogodzinnej podróży autokarem z Warszawy do niemieckiego Münster. Chciałam. Bo teraz, kiedy już ją przeżyłam, to chyba wolałabym jednak całą drogę przespać.

Przed wyjazdem z Warsaw City mama kilka (…dziesiąt?) razy powtarzała mi, że mam pilnować całego sprzętu i dokumentów i nie zostawiać ich w autokarze w czasie postojów. Słuchając jej, tylko potakiwałam, myślami błądząc gdzieś indziej, no bo oczywiście doskonale wiedziałam, że w podróży trzeba mieć oczy dookoła głowy. Pamiętam nawet, że powiedziałam: „Przecież nie zostawię torby na  środku stacji benzynowej”. Kilka godzin później te prorocze słowa spełniły się, kiedy zaspana i rozczochrana wyczołgałam się z autobusu i mój aparat wraz z telefonem komórkowym na zawsze pozostały w toalecie gdzieś na polsko-niemieckiej granicy.

Mam nauczkę. Może jeszcze nie śmieję się z tych wydarzeń, ale na pewno po dwóch tygodniach potrafię spojrzeć na nie na spokojnie. Najbardziej szkoda mi straty aparatu, bo nie mogłam robić zdjęć, a naprawdę widziałam mnóstwo ciekawych budynków i malowniczych uliczek. Z powodu braku telefonu nie wstawiałam też żadnych nowych wpisów, za co bardzo przepraszam – postaram się to nadrobić. Mam nadzieję,  że jakaś dobra dusza udostępni mi fotografie.

Jaki płynie morał z tej bajki? Można wymyślić kilka mądrych haseł zawierających jakąś naukę na przyszłość, ja jednak, jako optymistka, do roli której aspiruję, będę się upierała przy następującym twierdzeniu:  'que sera, sera'...