niedziela, 3 maja 2015

Szpiglasowa Przełęcz - łańcuchy na dobry początek

Niektórzy mają ogromne opory przed korzystaniem z łańcuchów. Tak wielkie, że czasami po prostu nie chodzą tymi szlakami, na których są jakieś ubezpieczenia. Doskonale to rozumiem, bo moja mama, mimo że to bardzo ekstremalna kobieta, przez długi czas widziała łańcuchy nawet tam, gdzie ich nie było. Z tego powodu nie weszłyśmy kiedyś na Zawrat od strony Doliny Pięciu Stawów, bo jakieś 500 metrów od celu naszej wędrówki stwierdziła, że „tam są jakieś drabiny”, „zobacz, jak ci ludzie się kleją do ściany”, „gdzieś ty mnie zabrała!” itp. itd. Korzystając z okazji, choć ten post dotyczy innej trasy, napomknę tylko, że na niebieskim szlaku z Doliny Pięciu Stawów na Przełęcz Zawrat  żadnych łańcuchów, czy klamer nie ma! Co ciekawe, jeszcze w tym samym roku, kilka dni po opisanym przeze mnie wydarzeniu, weszłyśmy z mamą na Zawrat, idąc od Doliny Gąsienicowej, szlakiem ocenianym jako bardzo trudny, gdzie rzeczywiście klamry i łańcuchy się pojawiły, ale wtedy mamie to jakoś nie przeszkadzało. Wytłumaczy mi ktoś tę zmianę, bo ja nie rozumiem?!

Strach przed łańcuchami wynika z tego, że utożsamiamy je z miejscami niebezpiecznymi i dlatego, jeśli czujemy się jeszcze zbyt niedoświadczeni w górach, wolimy unikać szlaków z ubezpieczeniami. Paradoksalnie jednak, łańcuchy powinny nam się wydawać bezpieczne. Idąc po kamiennych stopniach, zawsze można stracić równowagę i upaść, zaś przytrzymując się łańcucha, takie prawdopodobieństwo spada. Tak więc – ubezpieczenia, jak sama nazwa wskazuje, wcale nie są takie straszne, bo mają nam przede wszystkim pomagać.

Moja dzisiejsza propozycja dla tych, którzy chcieliby zaznajomić się z łańcuchami w przyjaznych warunkach – Szpiglasowa Przełęcz. 

Czas przejścia: ok. 9h
Walory: widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich z jednej strony oraz na Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami z drugiej
Schroniska po drodze: Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, schronisko nad Morskim Okiem
Stopień trudności: 2/5

Trasa ta jest dosyć długa i gdy pierwszy raz planowałam wycieczkę w tamten rejon, wydawało mi się, że będę szła Bóg wie ile godzin, w rzeczywistości jednak trasę pokonuje się dosyć szybko i przyjemnie, przynajmniej ja nie czuję upływającego czasu (być może dlatego, że zawsze czymś zajmę myśli, a potem dziwię się, że już jestem na szczycie). Niemniej jednak, trzeba wstać bardzo rano. Ideałem byłoby wyruszenie z Palenicy Białczańskiej ok. godz. 7 rano.

Na początku idzie się asfaltem, tak jak do Morskiego Oka, po jakichś 50 minutach, za Wodogrzmotami Mickiewicza, trzeba jednak skręcić w prawo i kierować się na Dolinę Pięciu Stawów Polskich. W schronisku przy przednim Stawie zazwyczaj wszyscy robią sobie przerwę i jest to bardzo dobry pomysł, bo następny przystanek na siusiu może wypaść dopiero po kilku godzinach. Nie ma co liczyć na krzaki – kończą się na wysokości Wielkiego Stawu, następna kosodrzewina pojawi się dopiero po drugiej stronie Przełęczy, a i to nie od razu.




Wróćmy jednak do dalszego przebiegu szlaku. Po wyjściu ze schroniska w Dolinie Pięciu Stawów kierujemy się jak na Zawrat, jednak przy ostatnim drogowskazie zamiast w prawo, skręcamy w lewo. Potem już nie sposób się zgubić, bo  w stronę Przełęczy prowadzi tylko jedna droga. Na jej końcowym odcinku czekają nas wspomniane już wcześniej łańcuchy, w sumie wszystkich będzie pewnie jakieś 50 metrów. Nazwałabym te łańcuchy „ćwiczeniowymi”, bo można z nich korzystać, ale nie trzeba – na upartego można by wejść na górę przytulonym do skały, ale po co tak kombinować? Jak są ułatwienia, to trzeba korzystać!





Około dwóch godzin po wyjściu ze schroniska znajdujemy się na Przełęczy, z której widzimy zarówno Dolinę Pięciu Stawów, jak i Czarny Staw pod Rysami, a niżej też Morskie Oko. Tyle wody w górach!  Z Przełęczy można wejść na Szpiglasowy Wierch i zwykle wszyscy korzystają z tej okazji – to tylko piętnaście minut drogi, a gdy stanie się na szczycie, dokładnie widać Tatry Słowackie i czubek Rysów (przynajmniej moi rodzice twierdzą, że góra, którą mi pokazali, to były Rysy, ja do dziś nie jestem przekonana).



Jeśli udało się nam dojść na szczyt w czasie nieprzekraczającym sześciu godzin, to jest to naprawdę satysfakcjonujący wynik. Zachęceni swoimi wspaniałymi wynikami, powinniśmy ruszyć z uśmiechem na ustach w kierunku Morskiego Oka. Zawsze, obserwując z góry to najsłynniejsze chyba tatrzańskie jezioro, mam wrażenie, jakbym patrzyła na plażę w Sopocie. Naprawdę, jest tam tyle ludzi, że aż trudno uwierzyć. Większość z nich chyba po prostu wstało na jeden dzień od stolika w knajpie na Krupówkach, by okupować stolik w Morskim Oku. Tacy „turyści” (nie, skądże znowu, wcale nie ironizuję…) czasami wprawiają w szał osoby, które zeszły z wysokich partii gór i jedyne o czym marzą  to kubek gorącej herbaty, po którą jednak trzeba stać w kolejce przez pół godziny, ze względu na ogromny tłok. No cóż, widać prawo dżungli obowiązuje także w górach…







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz