Niektórzy mają ogromne opory przed korzystaniem z łańcuchów.
Tak wielkie, że czasami po prostu nie chodzą tymi szlakami, na których są
jakieś ubezpieczenia. Doskonale to rozumiem, bo moja mama, mimo że to bardzo
ekstremalna kobieta, przez długi czas widziała łańcuchy nawet tam, gdzie ich
nie było. Z tego powodu nie weszłyśmy kiedyś na Zawrat od strony Doliny Pięciu
Stawów, bo jakieś 500 metrów od celu naszej wędrówki stwierdziła, że „tam są
jakieś drabiny”, „zobacz, jak ci ludzie się kleją do ściany”, „gdzieś ty mnie
zabrała!” itp. itd. Korzystając z okazji, choć ten post dotyczy innej trasy,
napomknę tylko, że na niebieskim szlaku z Doliny Pięciu Stawów na Przełęcz
Zawrat żadnych łańcuchów, czy klamer nie
ma! Co ciekawe, jeszcze w tym samym roku, kilka dni po opisanym przeze mnie
wydarzeniu, weszłyśmy z mamą na Zawrat, idąc od Doliny Gąsienicowej, szlakiem
ocenianym jako bardzo trudny, gdzie rzeczywiście klamry i łańcuchy się
pojawiły, ale wtedy mamie to jakoś nie przeszkadzało. Wytłumaczy mi ktoś tę
zmianę, bo ja nie rozumiem?!
Strach przed łańcuchami wynika z tego, że utożsamiamy je z
miejscami niebezpiecznymi i dlatego, jeśli czujemy się jeszcze zbyt
niedoświadczeni w górach, wolimy unikać szlaków z ubezpieczeniami.
Paradoksalnie jednak, łańcuchy powinny nam się wydawać bezpieczne. Idąc po
kamiennych stopniach, zawsze można stracić równowagę i upaść, zaś przytrzymując
się łańcucha, takie prawdopodobieństwo spada. Tak więc – ubezpieczenia, jak
sama nazwa wskazuje, wcale nie są takie straszne, bo mają nam przede wszystkim
pomagać.
Moja dzisiejsza propozycja dla tych, którzy chcieliby
zaznajomić się z łańcuchami w przyjaznych warunkach – Szpiglasowa
Przełęcz.
Czas przejścia: ok. 9h
Walory: widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich z jednej
strony oraz na Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami z drugiej
Schroniska po drodze: Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów
Polskich, schronisko nad Morskim Okiem
Stopień trudności: 2/5
Trasa ta jest dosyć długa i gdy
pierwszy raz planowałam wycieczkę w tamten rejon, wydawało mi się, że będę szła
Bóg wie ile godzin, w rzeczywistości jednak trasę pokonuje się dosyć szybko i
przyjemnie, przynajmniej ja nie czuję upływającego czasu (być może dlatego, że
zawsze czymś zajmę myśli, a potem dziwię się, że już jestem na szczycie).
Niemniej jednak, trzeba wstać bardzo rano. Ideałem byłoby wyruszenie z Palenicy
Białczańskiej ok. godz. 7 rano.
Na początku idzie się asfaltem,
tak jak do Morskiego Oka, po jakichś 50 minutach, za Wodogrzmotami Mickiewicza,
trzeba jednak skręcić w prawo i kierować się na Dolinę Pięciu Stawów Polskich.
W schronisku przy przednim Stawie zazwyczaj wszyscy robią sobie przerwę i jest
to bardzo dobry pomysł, bo następny przystanek na siusiu może wypaść dopiero po
kilku godzinach. Nie ma co liczyć na krzaki – kończą się na wysokości Wielkiego
Stawu, następna kosodrzewina pojawi się dopiero po drugiej stronie Przełęczy, a
i to nie od razu.
Wróćmy jednak do dalszego
przebiegu szlaku. Po wyjściu ze schroniska w Dolinie Pięciu Stawów kierujemy
się jak na Zawrat, jednak przy ostatnim drogowskazie zamiast w prawo, skręcamy
w lewo. Potem już nie sposób się zgubić, bo
w stronę Przełęczy prowadzi tylko jedna droga. Na jej końcowym odcinku
czekają nas wspomniane już wcześniej łańcuchy, w sumie wszystkich będzie pewnie
jakieś 50 metrów. Nazwałabym te łańcuchy „ćwiczeniowymi”, bo można z nich
korzystać, ale nie trzeba – na upartego można by wejść na górę przytulonym do
skały, ale po co tak kombinować? Jak są ułatwienia, to trzeba korzystać!
Około dwóch godzin po wyjściu ze
schroniska znajdujemy się na Przełęczy, z której widzimy zarówno Dolinę Pięciu
Stawów, jak i Czarny Staw pod Rysami, a niżej też Morskie Oko. Tyle wody w
górach! Z Przełęczy można wejść na
Szpiglasowy Wierch i zwykle wszyscy korzystają z tej okazji – to tylko piętnaście
minut drogi, a gdy stanie się na szczycie, dokładnie widać Tatry Słowackie i
czubek Rysów (przynajmniej moi rodzice twierdzą, że góra, którą mi pokazali, to
były Rysy, ja do dziś nie jestem przekonana).
Jeśli udało się nam dojść na
szczyt w czasie nieprzekraczającym sześciu godzin, to jest to naprawdę
satysfakcjonujący wynik. Zachęceni swoimi wspaniałymi wynikami, powinniśmy
ruszyć z uśmiechem na ustach w kierunku Morskiego Oka. Zawsze, obserwując z
góry to najsłynniejsze chyba tatrzańskie jezioro, mam wrażenie, jakbym patrzyła
na plażę w Sopocie. Naprawdę, jest tam tyle ludzi, że aż trudno uwierzyć.
Większość z nich chyba po prostu wstało na jeden dzień od stolika w knajpie na
Krupówkach, by okupować stolik w Morskim Oku. Tacy „turyści” (nie, skądże znowu,
wcale nie ironizuję…) czasami wprawiają w szał osoby, które zeszły z wysokich
partii gór i jedyne o czym marzą to
kubek gorącej herbaty, po którą jednak trzeba stać w kolejce przez pół godziny,
ze względu na ogromny tłok. No cóż, widać prawo dżungli obowiązuje także w
górach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz