niedziela, 26 lipca 2015

Z wizytą w małpiarni...


Kiedy brak funduszy na wyprawę na safari czy do dżungli, zawsze można poszukać jakiegoś substytutu i wybrać się chociażby do zoo. Choć wydaje się, że to rozrywka dobra raczej dla małych dzieci niż dla „poważnych i dojrzałych” osób, to jednak całkiem mi się podobało w Warszawskim Ogrodzie Zoologicznym. Bądź co bądź, nie byłam tam od drugiej klasy podstawówki, czyli ponad połowę życia…



Nie ukrywam, że jednak nie obyło się bez rozczarowania. Pozornie lato jest najlepszą porą do odwiedzenia ogrodu zoologicznego, jednak nic bardziej mylnego. W taki upał ludziom nic się nie chce, a co dopiero zwierzętom, które w wielu przypadkach pochodzą ze znacznie chłodniejszych rejonów naszego globu i nie są przystosowane do temperatury trzydziestu stopni Celsjusza. Na stronie warszawskiego zoo czytamy, że mieszka tam ok. 4 tys. zwierząt należących do 550 gatunków. Widziałam może trochę więcej jak połowę – duża część się schowała w norkach, dziuplach czy innych schronieniach. Właściwie to nawet trochę te zwierzaki rozumiem – po co mają się męczyć na słońcu dla jakichś kretynów z aparatami?



Jeśli brakuje Wam czasu, żeby wyjechać gdzieś na dłużej, ale macie już dość siedzenia całymi weekendami w domu i ciągłego chodzenia na spacer do tego samego parku, to zoo jest pewną alternatywą. Może to warszawskie nie zwala z nóg, na stołecznym ogrodzie zoologicznym jednak świat się nie kończy. Wrocławskie zoo to już legenda, osobiście nie miałam przyjemności go zobaczyć, ale mam nadzieję wkrótce to nadrobić. Oprócz tego dzikie zwierzęta można podziwiać także w Gdańsku-Oliwie (byłam, widziałam – mimo że jest tam mniej gatunków, to jednak bardziej mi się podobało niż w stolicy), Poznaniu, Łodzi, Chorzowie i Krakowie.





Ceny biletów nie są jakoś specjalnie wygórowane. W pierwszym odruchu można pomyśleć, że 60zł za dwójkę dorosłych i dzieci to zdzierstwo, ale po wykonaniu w głowie szybkiego rachunku dochodzi się do wniosku, że przecież taki słoń czy nosorożec musi coś żreć… A takich dużych zwierząt w zoo jest przecież więcej, jeśli więc raz na parę lat dołożymy się do karmy dla hipopotama, to chyba aż tak bardzo nie zbiedniejemy. Poza tym – w większości przypadków bilety do kina są droższe niż te do zoo… 


6 komentarzy:

  1. Uwielbiam wizyty w ogrodach zoologicznych :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne zdjęcia, kocham zwierzaki. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham takie wyprawy do zoo.Na razie najczęściej bywałam w zoo w Gdańsku, raz tylko w Warszawie.
    Mimo, że jak piszesz wydawało by się, że dzieci mają z tego największą frajdę to bywa i odwrotnie. Pamiętam jak jakiś czas temu byłam tam z siostrzenicą. Pomijając fakt placyku dla dzieci to ja tam miałam wielką frajdę.
    Zależy też gdzie i co, ale zoo to fajne miejsce na krótki wypad! ;)

    Pozdrawiam,
    http://czarny-czerwony-zolty.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Do zoo chodzę tylko jak odwiedzi mnie we Wrocławiu jakieś dziecko z rodziny :) Tak samo czekam na gości żeby wybrać się do Afrykarium.

    OdpowiedzUsuń
  5. Też lubię chodzić do zoo, w warszawskim jeszcze nie byłam. Ta małpka na pierwszym zdjęciu wygląda uroczo.

    OdpowiedzUsuń
  6. Z Warszawy blisko do Płocka, polecam tamtejsze ZOO. U mnie na blogu o tym pisałam :)

    OdpowiedzUsuń