Kiedy brak funduszy na wyprawę na safari czy do dżungli,
zawsze można poszukać jakiegoś substytutu i wybrać się chociażby do zoo. Choć
wydaje się, że to rozrywka dobra raczej dla małych dzieci niż dla „poważnych i
dojrzałych” osób, to jednak całkiem mi się podobało w Warszawskim Ogrodzie
Zoologicznym. Bądź co bądź, nie byłam tam od drugiej klasy podstawówki, czyli
ponad połowę życia…
Nie ukrywam, że jednak nie obyło się bez rozczarowania.
Pozornie lato jest najlepszą porą do odwiedzenia ogrodu zoologicznego, jednak
nic bardziej mylnego. W taki upał ludziom nic się nie chce, a co dopiero
zwierzętom, które w wielu przypadkach pochodzą ze znacznie chłodniejszych
rejonów naszego globu i nie są przystosowane do temperatury trzydziestu stopni
Celsjusza. Na stronie warszawskiego zoo czytamy, że mieszka tam ok. 4 tys.
zwierząt należących do 550 gatunków. Widziałam może trochę więcej jak połowę –
duża część się schowała w norkach, dziuplach czy innych schronieniach. Właściwie
to nawet trochę te zwierzaki rozumiem – po co mają się męczyć na słońcu dla
jakichś kretynów z aparatami?
Jeśli brakuje Wam czasu, żeby wyjechać gdzieś na dłużej, ale
macie już dość siedzenia całymi weekendami w domu i ciągłego chodzenia na
spacer do tego samego parku, to zoo jest pewną alternatywą. Może to warszawskie
nie zwala z nóg, na stołecznym ogrodzie zoologicznym jednak świat się nie
kończy. Wrocławskie zoo to już legenda, osobiście nie miałam przyjemności go
zobaczyć, ale mam nadzieję wkrótce to nadrobić. Oprócz tego dzikie zwierzęta
można podziwiać także w Gdańsku-Oliwie (byłam, widziałam – mimo że jest tam
mniej gatunków, to jednak bardziej mi się podobało niż w stolicy), Poznaniu,
Łodzi, Chorzowie i Krakowie.
Ceny biletów nie są jakoś specjalnie wygórowane. W pierwszym
odruchu można pomyśleć, że 60zł za dwójkę dorosłych i dzieci to zdzierstwo, ale
po wykonaniu w głowie szybkiego rachunku dochodzi się do wniosku, że przecież
taki słoń czy nosorożec musi coś żreć… A takich dużych zwierząt w zoo jest
przecież więcej, jeśli więc raz na parę lat dołożymy się do karmy dla
hipopotama, to chyba aż tak bardzo nie zbiedniejemy. Poza tym – w większości
przypadków bilety do kina są droższe niż te do zoo…
Uwielbiam wizyty w ogrodach zoologicznych :P
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia, kocham zwierzaki. :-)
OdpowiedzUsuńKocham takie wyprawy do zoo.Na razie najczęściej bywałam w zoo w Gdańsku, raz tylko w Warszawie.
OdpowiedzUsuńMimo, że jak piszesz wydawało by się, że dzieci mają z tego największą frajdę to bywa i odwrotnie. Pamiętam jak jakiś czas temu byłam tam z siostrzenicą. Pomijając fakt placyku dla dzieci to ja tam miałam wielką frajdę.
Zależy też gdzie i co, ale zoo to fajne miejsce na krótki wypad! ;)
Pozdrawiam,
http://czarny-czerwony-zolty.blogspot.com/
Do zoo chodzę tylko jak odwiedzi mnie we Wrocławiu jakieś dziecko z rodziny :) Tak samo czekam na gości żeby wybrać się do Afrykarium.
OdpowiedzUsuńTeż lubię chodzić do zoo, w warszawskim jeszcze nie byłam. Ta małpka na pierwszym zdjęciu wygląda uroczo.
OdpowiedzUsuńZ Warszawy blisko do Płocka, polecam tamtejsze ZOO. U mnie na blogu o tym pisałam :)
OdpowiedzUsuń