sobota, 8 sierpnia 2015

Polska sierota na niemieckiej granicy

Adrenalina w podróży dodaje jej uroku, a przynajmniej zawsze mi się tak wydawało. Chciałam przeżyć jakąś przygodę, żeby przerwać rutynę w  trakcie piętnastogodzinnej podróży autokarem z Warszawy do niemieckiego Münster. Chciałam. Bo teraz, kiedy już ją przeżyłam, to chyba wolałabym jednak całą drogę przespać.

Przed wyjazdem z Warsaw City mama kilka (…dziesiąt?) razy powtarzała mi, że mam pilnować całego sprzętu i dokumentów i nie zostawiać ich w autokarze w czasie postojów. Słuchając jej, tylko potakiwałam, myślami błądząc gdzieś indziej, no bo oczywiście doskonale wiedziałam, że w podróży trzeba mieć oczy dookoła głowy. Pamiętam nawet, że powiedziałam: „Przecież nie zostawię torby na  środku stacji benzynowej”. Kilka godzin później te prorocze słowa spełniły się, kiedy zaspana i rozczochrana wyczołgałam się z autobusu i mój aparat wraz z telefonem komórkowym na zawsze pozostały w toalecie gdzieś na polsko-niemieckiej granicy.

Mam nauczkę. Może jeszcze nie śmieję się z tych wydarzeń, ale na pewno po dwóch tygodniach potrafię spojrzeć na nie na spokojnie. Najbardziej szkoda mi straty aparatu, bo nie mogłam robić zdjęć, a naprawdę widziałam mnóstwo ciekawych budynków i malowniczych uliczek. Z powodu braku telefonu nie wstawiałam też żadnych nowych wpisów, za co bardzo przepraszam – postaram się to nadrobić. Mam nadzieję,  że jakaś dobra dusza udostępni mi fotografie.

Jaki płynie morał z tej bajki? Można wymyślić kilka mądrych haseł zawierających jakąś naukę na przyszłość, ja jednak, jako optymistka, do roli której aspiruję, będę się upierała przy następującym twierdzeniu:  'que sera, sera'... 


1 komentarz:

  1. Szkoda aparatu i telefonu, ale z każdą "przygodą" stajemy się mądrzejsi podczas wyjazdów. A poza tym z dwojga złego chyba gorzej zgubić dokumenty...

    OdpowiedzUsuń