Adrenalina w
podróży dodaje jej uroku, a przynajmniej zawsze mi się tak wydawało. Chciałam
przeżyć jakąś przygodę, żeby przerwać rutynę w
trakcie piętnastogodzinnej podróży autokarem z Warszawy do niemieckiego Münster. Chciałam. Bo teraz, kiedy już ją przeżyłam, to chyba wolałabym jednak
całą drogę przespać.
Przed wyjazdem z Warsaw City mama kilka (…dziesiąt?) razy
powtarzała mi, że mam pilnować całego sprzętu i dokumentów i nie zostawiać ich
w autokarze w czasie postojów. Słuchając jej, tylko potakiwałam, myślami
błądząc gdzieś indziej, no bo oczywiście doskonale wiedziałam, że w podróży
trzeba mieć oczy dookoła głowy. Pamiętam nawet, że powiedziałam: „Przecież nie
zostawię torby na środku stacji benzynowej”.
Kilka godzin później te prorocze słowa spełniły się, kiedy zaspana i
rozczochrana wyczołgałam się z autobusu i mój aparat wraz z telefonem
komórkowym na zawsze pozostały w toalecie gdzieś na polsko-niemieckiej granicy.
Mam nauczkę. Może jeszcze nie śmieję się z tych wydarzeń,
ale na pewno po dwóch tygodniach potrafię spojrzeć na nie na spokojnie.
Najbardziej szkoda mi straty aparatu, bo nie mogłam robić zdjęć, a naprawdę
widziałam mnóstwo ciekawych budynków i malowniczych uliczek. Z powodu braku
telefonu nie wstawiałam też żadnych nowych wpisów, za co bardzo przepraszam –
postaram się to nadrobić. Mam nadzieję,
że jakaś dobra dusza udostępni mi fotografie.
Jaki płynie morał z tej bajki? Można wymyślić kilka
mądrych haseł zawierających jakąś naukę na przyszłość, ja jednak, jako
optymistka, do roli której aspiruję, będę się upierała przy następującym twierdzeniu: 'que sera, sera'...
Szkoda aparatu i telefonu, ale z każdą "przygodą" stajemy się mądrzejsi podczas wyjazdów. A poza tym z dwojga złego chyba gorzej zgubić dokumenty...
OdpowiedzUsuń