- To dokąd jutro idziemy?
- Może Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem? Nie byłam
tam jeszcze. I nawet nie idzie się jakoś tragicznie długo – wskazałam palcem na
mapie szlak prowadzący na prawo od Czarnego Stawu pod Rysami. Wtedy nie zdziwił
mnie fakt, że pokonanie odcinka, który na mapie wydaje się króciutki, zajmuje
ponad dwie godziny.
Dopiero po powrocie z wycieczki sprawdziłam w Internecie,
że zupełnie przypadkiem przeszłam jeden z najtrudniejszych (przez niektórych
uznawany nawet za najtrudniejszy) tatrzański szlak. Ale wtedy ta informacja już
mnie nie zaskoczyła…
Czas wejścia: (od Palenicy Białczańskiej) ok. 5,5h
Walory: panorama Tatr Wysokich (polskich i słowackich), adrenalina przy wejściu :-)
Schroniska po drodze: schronisko nad Morskim Okiem
Stopień trudności: 5/5 (duża ekspozycja)
Naszą eskapadę
zaczęliśmy tradycyjnie na parkingu w Palenicy Białczańskiej. Staraliśmy się jak
najszybciej pokonać ten dziewięciokilometrowy asfaltowy odcinek prowadzący do
schroniska nad Morskim Okiem – nie wiem czemu, ale choć idzie się tam prawie
jak po płaskim, zawsze najbardziej mnie ta droga męczy. Przede wszystkim nic
się nie zmienia w krajobrazie, człowiek idzie i idzie, drzewa, toy-toy-e, drzewa, drzewa, drzewa, o,
znowu toye! Można umrzeć z nudów. Tym razem jednak do naszej ekipy podczepił
się pewien irytujący towarzysz. Okazało się, że facet tak jak my planował tego
dnia zdobyć Przełęcz i, nie zważając na nasze nieco znudzone miny, zaczął
opowiadać o swoich problemach rodzinnych. Dowiedziałam się na przykład, że syn
tego jegomościa panicznie boi się prysznica i matka musi go myć w wannie albo
wiadrem. Nie mam pojęcia, dlaczego podzielono się z nami tą informacją, ale… No
cóż, zawsze to jakieś urozmaicenie wędrówki.
Po dojściu do Morskiego Oka należy ruszyć w kierunku
Czarnego Stawu pod Rysami, a gdy osiągniemy już ten etap wędrówki, skręcamy w
prawo. Jest to bardzo miła odmiana, bo nad Stawem raczej wszyscy skręcają w
lewo i atakują Rysy. Na Przełęcz zazwyczaj chce wejść zdecydowanie mniej
turystów – i dobrze. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię.


Na początku czarny szlak prowadzący na Przełęcz nie
powinien sprawiać większych trudności – idzie się po kamiennych stopniach, choć
przyznam, że dróżka nie jest zbyt szeroka, a ponadto czasami trzeba wysoko zadrzeć
stopy. Przez pierwsze dwadzieścia minut idzie się jednak bardzo przyjemnie.
Potem zaczynają się ściany i typowa wspinaczka, radzę więc zabrać ze sobą
rękawiczki. Pierwsze kilka ścianek nie powinno stanowić większych problemów dla
osób, które są ogólnie dość sprawne fizycznie, jednak potem robi się dość
niebezpiecznie. Na czym polega to niebezpieczeństwo? Przede wszystkim na dużej
ekspozycji i braku łańcuchów. Wszystko jest oczywiście do przejścia, ale
zdecydowanie odradzam tę trasę osobom, które mają jakikolwiek lęk przestrzenny.
Czasami trzeba się dobrze zastanowić, gdzie postawić rękę czy nogę, ale strach
odbiera nam zazwyczaj możliwość racjonalnego myślenia.



Przyznam szczerze, że przed Kazalnicą Mięguszowiecką
miałam pewien kryzys. Kiedy zobaczyłam wąską ścieżynkę nad przepaścią, ubezpieczoną
tylko dwoma starymi klamrami, przez chwilę zastanowiłam się, czy nie zawrócić.
Usiadłam jednak na dwie minuty, zjadłam czekoladę, i poszłam dalej. Już tak
mam, że jak pogoda dopisuje, to nie cofam się w połowie drogi.
Odcinek prowadzący na Kazalnicę sprawia najwięcej
trudności i w tym momencie chyba najwięcej osób rezygnuje z wyprawy na Przełęcz.
Potem, moim skromnym zdaniem, robi się łatwiej. Nadal trzeba się wspinać,
należy też pokonać około
dziesięciometrowy odcinek po dróżce tuż nad przepaścią, jednak wystarczy
trzymać się lewą ręką skały, nie rozglądać się na boki i… Już prawie jesteśmy u
celu.
Przed wyjściem na Przełęcz czeka nas ostatni wysiłek w
postaci dosyć długiego komina, w którym trzeba uważać, bo niektóre kamienie się
ruszają. W tym miejscu nie czułam już jednak żadnego dyskomfortu – może długa
wędrówka uodporniła mnie na tak dużą ekspozycję, a może to kwestia tego, że
lubię kominy? Jak ma się skałę z trzech stron, to robi się tak jakoś…
przytulnie :-)
Z Przełęczy roztacza się przepiękny widok na Morskie Oko
z jednej strony oraz Wielki i Małe Hincowe Plesa po stronie słowackiej. Trochę
już Tatr schodziłam, ale jeszcze żaden krajobraz mnie tak nie zachwycił,
naprawdę.
Po krótkim odpoczynku na Przełęczy i zrobieniu miliona zdjęć pora ruszyć z
powrotem. Podobno zejście jest zawsze trudniejsze, ale w trudnym terenie,
paradoksalnie, wolę schodzić. Tyłem do skały, przodem do przepaści, żeby ją
widzieć. Głupia jestem, nie? Fakt, w ten sposób chyba bardziej bolą nadgarstki,
bo prawie cały ciężar ciała opiera się na rękach, ale można przysiąść,
ewentualnie zjechać na tyłku…
Już pod koniec zejścia, jakieś dwadzieścia minut od
Czarnego Stawu, spotkała nas miła niespodzianka – rodzinka kozic. W ogóle się
nie bały turystów, więc mogłam zrobić im tyle zdjęć, ile dusza zapragnie.
Pierwszy raz w życiu widziałam kozice z tak bliska, moja radość ze spotkania
była więc podwójna (albo nawet poczwórna!).
Wycieczka bardzo mi się podobała, mam jednak parę uwag.
Dodałabym tam trochę łańcuchów, na razie na czarnym szlaku znajduje się tylko
siedem starych klamer (na jakimś portalu przeczytałam, że założono je pod
koniec XIX wieku, mam nadzieję, że od tamtego czasu choć raz je wymieniano…). I
zdecydowanie nie polecam Przełęczy na pierwszy kontakt z dużą ekspozycją. Chyba
lepiej wybrać się na Zawrat. Choć z Zawratu nie ma takich widoków… :-)